Podczas robienia porządku na kompie odkryłem tekst, który napisałem … w 2002 roku!
Niedzielne, chyba już wiosenne popołudnie. Siedzimy z synem (lat 6) przed komputerem i przyglądamy się Pokemonom. Za chwilę zaczniemy grać razem z Bioniclami z Lego. Potem może jeszcze poszukiwanie najszybszych samochodów świata (mój syn jest przekonany, że to jest Viper, bo tak twierdzi jego kolega).
Ale na razie jesteśmy z Pokemonami. Najważniejsze kryterium przeglądania tych „stworzeń” to tzw. ewolucja, czyli sprawdzenie w co zmienia się każdy Pokemon. Przy każdej z postaci jest opis, który dostarcza nam informacji o jej cechach, umiejętnościach. Większość nazw od razu podaje główne cechy. W trakcie rozwiązywania takich zagadek okazuje się, że moja pamięć z lekka zawodzi, jeżeli chodzi o angielskie słówka. Już chcę się sięgnąć po jakiś słownik angielsko-polski, gdy przypominam sobie, że widziałem jakieś słowniki dostępne, na którymś z portali. Wyświetlam nowe „okno” i uruchamiam tenże portal, gdzie znajduję słowniki.
Na próbę wpisuję kilka słów. Działa i to nawet z przyzwoitym czasem wyszukiwania. Możemy więc dalej poznawać świat Pokemonów. A czas i bity płyną. My jednak, jeżeli tak można powiedzieć, oddajemy się niczym niezmąconej (no może nie tak do końca) przyjemności korzystania z dobrodziejstwa Internetu.
Abonentem usługi dostępu do Internetu za zryczałtowaną opłatą zostałem trochę przez przypadek. Pewnego słonecznego dnia wszedłem do Biura Obsługi Klienta operatora telekomunikacyjnego, z którego usług korzystam. Tam nawiązałem dialog z sympatycznym pracownikiem. Powiedziałem, że jestem zainteresowany poszerzeniem zakresu otrzymywanych usług o tzw. cyfrowy dostęp do Internetu. Pracownik wypełnił stosowny wniosek, informując mnie, że o kilka złotych wzrosną moje opłaty abonamentowe. Dzięki temu otrzymam jednak nowe, lepsze rozwiązanie i co istotne … nieograniczony dostęp do Internetu. Ustaliliśmy termin instalacji. I znowu pewnego pięknego dnia (co podkreślam, gdyż ubiegłego lata* tych dni nie było tak wiele) trzech panów, reprezentujących operatora, przybyło dokonać instalacji „nowego lepszego” urządzenia. Szczegóły tej operacji pominę milczeniem, gdyż jest to temat na całkiem inną opowieść.
No cóż stało się i jak mawiali nasi dziadkowie, kobyłka u płotu. Jeszcze tylko instalacja stosownego oprogramowania i rozpocząłem korzystanie z otrzymanych dobrodziejstw. I od tamtego czasu „nie liczę godzin i dni”. Zacząłem częściej korzystać z Internetu. Szukam tam rzeczy, które mnie interesują. Przeglądam repertuar kin, teatrów, szukam ulic mego miasta i „chodzę” do banku. Coraz częściej spędzam trochę czasu przed komputerem z synem odwiedzając strony poświęcone bohaterom kreskówek, klockom Lego i inne. Tam również wyszukujemy wiadomości o dinozaurach, pasji syna od czasy filmu „Dinozaur”.
W tym wszystkim największą niedogodnością jest urządzenie, które pozwala na przeglądanie zasobów Internetu, czyli komputer. A szczególnie kwestie związane z jego włączaniem i wyłączaniem. To powoduje, że chęć wysłania szybkiego maila czy też wiadomości SMS, zmniejsza się proporcjonalnie do czasu uruchomiania urządzenia. Oczywiście komputer może być włączony dzień cały, ale szum wydobywający się z jego wnętrza nie jest miły dla ucha. I nie każdy ma potrzebę posiadania takiego urządzenia.
Nie wiem jakie lato było tego roku, gdy we Francji wprowadzoną usługę nazwaną Minitel, ale na pewno było. Jak się dowiedziałem jedną z podstawowych przesłanek uruchomienia tejże usługi przez France Telecom [FT], był aspekt ekonomiczny. Albowiem FT był zobowiązany dostarczać swoim abonentem zaktualizowane książki telefoniczne. Okazało się, że jest to coraz bardziej zaawansowany logistycznie i coraz droższy proces. Ktoś więc wymyślił, że przecież można zaoferować abonentem urządzenie, które będzie połączeniem telefonu i wyszukiwarki adresów. I tak się stało. Zaczęto oferować urządzenia standardowe i bardziej rozbudowane. Z czasem oprócz bazy adresów pojawiły się również ogłoszenia, reklamy. Co ciekawe, przy swojej nowoczesności i zaletach usługa ta zdobyła popularność tylko we Francji. Bo w tym czasie świat szedł już inną technologię [nie X.25 tylko ISDN].
W 1995 roku lato nie przeszkodziło w rozpoczęciu działalności operatorów telefonii cyfrowej GSM. Osoby, które pamiętają ten okres, wiedzą, że oferowane w tym czasie telefony były duże, z niewielką ilości usług i … drogie. Gdyby nie polityka operatorów sieci GSM, polegająca na dofinansowywaniu telefonów, to raczej jest pewne, że obecnie nie mogliby się pochwalić taką ilość abonentów.
Wspominam rozwiązanie Minitela i dofinansowywanie telefonów GSM, właśnie ze względu na sprawy związane z komputerem i Internetem. Uważam bowiem, że tak długo, jak długo nie będzie dostępnego masowo na rynku urządzenia, które będzie połączeniem funkcji telefonu i przeglądarki internetowej, tak długo zarabianie na Internecie będzie kwestią przyszłości.
I dopóki, któryś z dostawców usług internetowych nie zrozumie, że aby pozyskać abonentów, należy zaoferować usługę wraz z odpowiednim urządzeniem. Ten, który zrobi to pierwszy i dobrze ten będzie liderem. Oczywiście ideałem byłoby, dla dostawcy, aby miał jednocześnie na własność dobry portal albo alians strategiczny z takim portalem. Czego Państwu i sobie życzę. I oczywiście słonecznego lata.
* lato 2001 jest tu wspomniane