„Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono”. Tym cytatem brawurowo zakończyłem swoją wypowiedź na egzaminie maturalnym z języka polskiego, co zagwarantowało mi oceną dobrą bardzo, czyli piątkę. Takie to były czasy, że o szóstkach jeszcze nie marzono. Ale nie o stopniach ma być tylko o sprawdzaniu. Siebie przede wszystkim. Przez innych i przez nas samych.
Wydarzyło się tak ostatnio zawodowo, że firma stwierdziła, że musi mnie lepiej poznać. No cóż lepiej późno, niż później. Chociaż nie wiem, czy to na pewno dobrze. I co przyszłość przyniesie ze sobą. W każdym razie zostałem oddelegowany na coś takiego co zowie się „development center”. Aby mnie przenicowano i odkryto wszystko to co skrzętnie przed światem staram się ukryć – dobrego i złego.
No i jak było pewnie ktoś z grzeczności zapyta. Było całkiem ciekawie. Nawet się nie spodziewałem, że to faktycznie może zabrać cały dzień i być bardziej wyczerpujące niż normalna praca. Zaczęło się niewinnie. Od testu komputerowego. Tu nie było tak źle, bo z komputerem się trochę znamy a odpowiedzi nie trzeba było specjalnie wymyślać. Wystarczyło powiedzieć, że się z danym stwierdzeniem zgadzamy, mniej lub bardziej lub wręcz przeciwnie. I tak ze 200 razy. Dałem radę. Ciekawe co z tego wyjdzie? Byle tylko nie wyszło, że uważam, że wszystkie nieszczęścia na świecie to przez cyklistów. I tak naprawdę to jestem kobietą.
Potem było już weselej. Zaczęło się testy w stylu „sprawdź swoje IQ”. I tu już nie było tak łatwo. Powiem więcej. Było nawet trudno. Nie nadaję się do szybkiego rozwiązywania matematycznych łamigłówek. Ale za jakiś czas miałem to za sobą i pojawiło się parę ciekawszych zadań związanych z przestrzenią i wyobraźnią. I tu chciałbym żyć w przekonaniu, że dobrze mi poszło.
Podsumowując tą część, to zastrzeżenia mam do tzw. usabilty programu. Myślę, że był tworzony w czasach, gdy ludzi kręciło już samo to, że program działa a nie istotne było, czy jest użytkowniko-przyjazny. Warto by go poprawić, tym bardziej, że coraz więcej osób ma zakodowane doświadczenia z korzystania z serwisów WWW. A tam to jednak jest bardziej przyjazne. Jak by co to mogę doradzić co i jak.
Same testy to jednak tylko aviva (pan aviva ;). Przyszedł czas na studium przypadku. Konieczne stało się wcielenie w parę ról. I może Oscara za nie nie dają, ale pewnie warto było je odegrać tak jakby dawali. Co do tych scenek to ogólne moje spostrzeżenia, to tylko takie, że to jeszcze bardziej oderwane od życia niż scenki na szkoleniach. Tu człowiek nie ma możliwości zapoznania się z charakterystyką osób, które statystują. Warto by było stworzyć jakieś opisy postaci, aby wiedzieć czego można oczekiwać lub czego nie oczekiwać. Normalnie w pracy to człowiek raczej wie, kto mu poda rękę, a kto z przyjemnością dokopie.
Później pojawiły się inne zadania. Znacznie ciekawsze. Na przykład wymienienie co przypomina widelec. Aż się boję przypominać sobie co on mnie przypominał. W każdym razie do domu wracałem z wypranym mózgiem i przerażeniem co ze mnie wyjdzie.
Podsumowując myślę, że to ciekawe doświadczenie i jeżeli ktoś ma szansę aby go w ten sposób prześwietlono, to warto się temu poddać. W końcu tyle dowiemy się o sobie, na ile nas sprawdzono.