Z zakrwawionymi dłońmi stoję nad otchłanią mojego dawnego szczęścia. Na jej dnie leży pęknięta skorupa, pancerz, który razem budowaliśmy, aby chronił nas przed światem. Teraz jest pusty, mieszka w nim tylko groza i rozpacz. A na mnie rosną zielone pnącza nienawiści. Ciało słucha choć nie słyszy.
Patrzy, ale nie widzi. Obumieram, gdy ktoś wypija moją energię, sączy nekatr życia odjęty od mych ust… Co mi zostaje? Tylko wiara. Wiara, że to co było – wróci, a radość będąca udziałem tych dni, znów na stale zamieszka na przedmieściach mojej dojrzałości. Jeszcze mam wiarę. Potem zostanie tylko rozpacz.
No i co? I jak? Mam szansę na nieśmiertelność? :-)