Spłakałem się bardzo. Bardzo się spłakałem. Tak bardzo. Ze śmiechu. Gdy sobie czasami czytam ten Internet tak strona po stronie, to trafiam. Na perełki trafiam. Właśnie w niedzielne popołudnie przeglądam sobie blog konkurujący z JestemBlogerem.pl w Łebstar Super Hi-Fi i Stereo Konkursie (sam oddałem na niego głos :-) Tam zobaczyłem hasło Żona Go” i wlazłem. Jak się okazało, to blog pod nazwą „Żona mnie opiernicza”. Ubawiłem się setnie. Ciekawe jak Wy zareagujecie. Poniżej próbka, jeden z postów.
Jadę z pracy. Po Żonę jadę. Mijam Powązki. Taki cmentarz. I nagle przebłysk geniuszu! Kupię jej kwiaty! Ot miły gest co śmiech na twarzy każdej kobiety w każdych okolicznościach jest w stanie wywołać a czasem załagodzić spór jakiś. Dokonuje więc błyskawicznej i karkołomnej zarazem zmiany pasa z lewego poprzez skrajnie prawy wprost na zatokę. Uprzejmy patrol drogówki na pewno wycenił by ten manewr na co najmniej sześć punktów i parę złotych polskich. Ale nic to! To przecież dla Żony mojej wszystko. Wysiadam lekko z auta, silnik zostawiam fantazyjnie zapalony i biegnę do pani kwiaciarki i wybieram szybko gustowny bukiecik kolorowych kwiatów. Płacę, o resztę nie proszę i gnam co tchu do samochodu. Jadę. I już jestem spięty…
Podjeżdżam pod pracę Żony. Parkuje równo. Pod kątem prostym do chodnika. Nie za blisko i za razem nie za daleko od wejścia do pracy małżonki. Ściszam muzykę, żeby nie robić wsi – a robienie wsi to jakikolwiek dźwięk muzyki wydobywający się z mojego samochodu, nawet jeśli to jest dziewiąta symfonia Bethoveena – więc ściszam radio do niezbędnego minimum. A niezbędnym minimum jest jedyna akceptowalna przez małżonkę stacja radiowa. Siedzę prosto. Na szczęście mam na sobie krawat, który lubi. Kwiaty trzymam w prawym ręku – broń Boże nie kładę ich na jej siedzeniu! Guję żumę… Żuję gumę znaczy w celu odświeżenia oddechu. Wszystko gotowe i zapięte na ostatni, przysłowiowy guzik. A jednak czuje wewnętrzny niepokój…
Czuję wewnętrznie, że coś jest nie tak. Coś jest nie tak i Żona mnie opierniczy. Ale co jest nie tak?! Niczym pilot przed startem sprawdzam ewentualną listę przewinien: odległość od drzwi w porządku, samochód zaparkowany równo w stosunku do chodnika, wsi nie robię, radio gra cicho ulubioną stację, krawat w porządku, oddech też, kwiaty trzymam w ręku – nawet usta układają się w lekki grymas uśmiechu – więc co do licha może być nie tak? Przecież to tylko kwiaty tak? Ale jak nic mnie objedzie. Jak nic. Tylko za co?! O Jezu idzie! Idzie. Coś jest nie tak! Nie wiem co! Minę ma nie tego. No nie, panikuje. Może zmęczona?
Wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Przecież to tylko kwiaty. Miły gest. Uczucie. Sympatia. I takie tam. Żona podchodzi do samochodu. Otwiera drzwi. Będzie dobrze. Wsiada. Wsiadła. Przybieram grymas śmiechu i gestem nienachalnym podaje kwiaty i…
– No i po co to kupiłeś?!
Zastygłem w pół drogi do Żony niczym lawa na Wezuwiuszu. Uśmiech mi zastygł, kwiaty lekko oklapły. Nie, no. Spodziewałem się. Tak, byłem pewien. Ale nadal nie wiem o co chodzi. Więc się spytam. Inteligentnie byle by:
– No jak to po co?! Kwiaty… Dla ciebie?!
I tu mnie zabiła:
-Po co je kupiłeś? Idziemy do kina. W co ja je wstawię?! Zwiędną!
thoughts rearange, different and strange…
P.S.
Chce więcej? Wygląda, że mąż się próbuje reaktywować po dłużejszej przerwie i będzie co czytać tutaj :-)
Hi, hi. A u Was jak z tymi kwiatami?
2 thoughts on “Broken flower”
Podoba mi się system kojarzenia „Powiązki = kwiaty” :-)
Po prostu pewny byłem, że kupił chryzantemy…
Łebkowska ze mnie do du..y. Ale tekst sam w sobie bardzo i owszem :-)śmieszny znaczy